poniedziałek, 24 lutego 2014

Miłość nie od pierwszego wejrzenia!

Hej Wszystkim! 

Na samym początku bardzo bym chciała przeprosić za tę zwłokę w pisaniu, ale jakoś jeszcze nie wbiłam się w ten tryb blogowania i czasem zdarza mi się zapomnieć albo nie mam czasu. Jednak obiecuję poprawę i pisanie notek systematycznie. To będzie moje nowe postanowienie PROWADZIĆ SYSTEMATYCZNIE BLOGA

Dzisiejsza notka będzie o uczuciach :) haha i teraz pewnie wszyscy się zastanawiają do kogo ta miłość i w kim się mogłam zakochać. No cóż moji mili tu Was rozczaruję, nie spotkałam jeszcze żadnego księcia z bajki który był by częścią mojego American Dream miłość o której dziś będę pisała jest do NYC! <3 PAUZA.. Niektórzy pewnie się zawiedli, ale obiecuje że jak spotkam jakiegoś wymarzonego "Księcia" na pewno się tym tu z Wami podziele. Hemm miłość do NYC, nie wiem czy można kochać miasto?? ^^ no ale nie ważne określmy moją sympatię do tego nigdy nie zasypiającego miasta mianem miłości będzie ładniej :P

Jak napisałam w tytule moja miłość, uwielbienie itp. itd. do NYC nie narodziła się na początku. Nasza relacja była bardzo zmienna a początkowo byłam bardziej rozczarowana niż oczarowana moim wybrankiem! :D a teraz zdjęcie.. xD 


Widok z Rockefeler Center - Top of the Rock :) 
Lecąc do USA, uciążliwie w mojej głowie siedziała jedna myśl. Co jeśli się rozczaruję i te stany którymi zawsze się tak zachwycałam wcale nie są takie wyjątkowe a Nowy Jork jest przereklamowany? Ta myśl nie dawała mi spokoju, a nasiliła się jeszcze bardziej gdy przyleciałam do stanów i znalazłam się na szkoleniu pod NYC. Zero, nic! Nie czułam kompletnie, że jestem w USA :( Nowy Jork od zawsze mnie gdzieś tam fascynował i marzyłam o podróży do tego miejsca chociaż na moment. Ci co mnie dobrze znają, więdzą że na pytanie co najchętniej zrobiłabym w wolnym czasie zawsze odpowiadałam - POJECHAŁA DO NYC NA ZAKUPY I KAWĘ Z MUFFINKĄ ŻEBY CHOCIAŻ NA CHWILE POCZUĆ KLIMAT "SEX AND THE CITY" haha sama się z siebie śmieje troszkę teraz, filmy robią swoje i na prawdę działają na wyobraźnie a ja chyba byłam lekko zafiksowana na punkcie Nowego Jorku ;) 



W drodze na Grand Central :) po prawej czaji się Empire State Building! 
No i stało się po kilku dniach szkolenia w końcu mogłam zobaczyć się oko w oko w moim marzeniem. I cooo? Kicha :( niestety ale byłam totalnie rozczarowana, po pierwsze wycieczka beznadziejna większość mogłam sobie obejżeć zza okno autokaru ( na szczęście był to prezent od host rodziny, jakbym miała zapłacić za to 50$ jak niektóre dziewczyny, które nie dostały takiego prezentu od rodzinki byłabym wściekła bo to wyrzucone pieniądze w błoto za jakość usługi ) Nowy Jork powitał mnie mrozem i zbliżającym się wieczorem. Co prawda widok z Top of the Rock był zapierający jednak mimo to oglądanie wszystkiego gdy w koło jest już mrok nie jest najlepszą opcją na pierwszy raz. Później oczywiście był Times Square i bardziej niż falą zachwytu zostałam zalana przytłaczającą ilością świateł i gwarem jak na jakimś targu. Ludzi było pełno w koło same drapacze chmur i z każdego konta wylewająca się i przytłaczającą ilość turystów. Ciężko było docenić co kolwiek tego dnia, zwłaszcza że jakby tego było mało jest to chyba najbardziej zaczadzone miasto w jakim byłam ilośc przeróżnych zapachów i spalin samochodowych brutalnie atakujących Twój nos jest niewyobrażalnie wielka. 





Postanowiłam jednak się na zrażać i tydzień później pojechałam z Martą ( dla przypomnienia - http://westernharbour.blogspot.com/  ) do NYC tym razem na dwa dni. Tym razem było trochę lepiej zwiedzanie za dnia, Naszą przewodniczką była prawdziwa Amerykanka która w ramach couchsurfingu przenocowała Nas w swoim mieszkanku na Brooklinie. Nie mogę narzekać było całkiem miło, co prawda pogoda nie dopisała zbytnio ale mimo to zobaczyłam w końcu miasto za dnia. Jak wiadomo dwa dni to jednak bardzo mało czasu, jednak mimo wszystko zobaczyłam trochę Central Parku, poszwędałam się po mieście, byłam w Żydowskiej dzielnicy w której czułam się jak nie w USA. Same żydowskie napisy, szkoły, sklepy na ulicach pełno Żydów w tradycyjnych strojach, gdyż była to dzielnica ortodoksyjnych Żydów, którzy przywiązują ogromną wagę do tradycji. Wieczorem nocka na Brooklinie a na drugi dzień udałam się z Martą na spotkanie z jej kolegą w Muzeum Historii Naturalnej. Tutaj bardzo miło mnie zaskoczyła jedna rzecz, mianowicie muzeum jest utrzymywane z dotacji a nie ze zwiedzających tak więc ma się możliwość wejścia do niego za dobrowolną opłatą mimo tego, że sugerowana opłata wynosi 25$ dla dorosłego, ja dzięki dobrowolnej opłacie weszłam za 5$ No cóż co się będę szczypała, jestem w końcu tylko biedną au pair która dostaje kieszonkowe a nie wypłatę, tak więc nie stać mnie :P Muzeum piękne, wielkie a w środku tłumy jak na festynie :D mimo wszystko bardzo mi się podobało. Wiecie jestem fanką Nocy w Muzeum tak więc to muzeum miało swoje honorowe miejsce na liście TO DO :) jednak do domu wróciłam znów rozczarowana i smutna, że nadal nie umiem cieszyć się i ekscytować pobytem w tym mieście jak moje koleżanki :( ze względu na to że kolejne dwa weekendy spędziłam już na Karaibach to miałam trochę odpoczynku od Nowego Jorku.


Grand Central










Dziam-dziam <3


Zdjęcie z Teddym Rooseveltem musi być :)


Z moją kochaną Martusią <3


Reksio :)




Słynny hotel z Kevina w Nowym Jorku i oczywiście sklep apple musi być :D

Jak ktoś ogląda pingwiny z Madagaskaru albo Madagaskar z pewnością wie co to za brama ;)

Mój "mały tort" w najsłynniejszej i chyba najstarszej sernikarni w Nowym Jorku Junior's




No cóż po powrocie z Karaibów postanowiłam nie zrażać sie i tym sposobem udałam się na kolejna randkę z NYC, tym razem sama. Tak to był Nasz dzień, wtedy zaiskrzyło :P byłam całkowicie sama w tym wielkim mieście pełnym ludzi z całego świata. Tylko ja Nowy Jork i mój baaaardzo różowy iPod z równie różowymi słuchawkami :) spacerowałam, buszowałam po sklepach, jeździłam metrem i oglądałam tylko te miejsca na które ja miałam ochotę w swoim tępie bez oglądania się na nikogo. Takiej wycieczki potrzebowałam, miałam możliwość poznać to miejsce na własną rękę, przekonać się że gdy zgubię się w metrze i stoję jak sierota gapiąc się w mój przewodnik zaraz któs podbiega z pomocą widząc moją durną minę :) to samo na dworcu autobusowym gdy błąkałam się między korytarzami w poszukiwaniu odpowiedniego autobusu i widać było na mojej twarzy wyrysowane zdezorientowanie, a oczy z daleko krzyczały GDZIEE DO CHOLERY MAM IŚĆ, ZNOWU SIĘ ZGUBIŁAM :( od razu przy moim boku pojawiał się ktoś chętny do pomocy. Byłam tym niezmiernie oczarowana i wdzięczna, że ludzie tak bezinteresownie, tak zwyczajnie chcą mi pomóc :) tego dnia shooooping był wielkie OOOOOOO, obskoczyłam chyba wszystkie sklepy na Manhattanie i zwiedziłam sama nie wiem już ile przymierzalni. Najważniejsze jest jednak to, że tego dnia przestałam czuć się jak turystka która ma mało czasu i musi zobaczyć najwięcej jak się da. Podaliśmy sobie z Nowym Jorkiem rękę i zaczęliśmy Naszą znajomość od nowa pełni nadzieji na więcej przygód a mniej rozczarowań. Tym razem ruszyliśmy przed siebie wspólnie Nowy Jork - moje miasto marzeń i ja już nie turystka, bo tym razem coś się zmieniło i zaczęłam czuć się jak miejscowa zaczęłam czuć, że w pewnej części to miasto jest moje i nie raz tu zawitam i może czas stać się lokalnym mieszczuchem, który śmiało idzie przed siebie i z paniką nie patrzy w przewodnik i na zegarek rwąc sobie włosy z głowy bo chce jak najwięcej zobaczyć a nie ma czasu. Tym razem NYC użekł mnie pod każdym względem. Zaczęłam doceniać te strzeliste wieżowce, hałas przygniatający mnie z każdej strony, ludzi którzy ciągle gdzieś się spieszą, a w środku tego wszystkiego ja. Mała Polka z wioski z tramwajami, która przyjechała tu odkryć siebie i chociaż trochę zaczerpnąć tego Amerykańskiego życia. Tego dnia gdy dziarska przemieżałam ulice, nie martwiąc się o to że znów się zgubiłam. Zdałam sobie sprawę, że moge wszystko, w końcu poczułam że jestem tu gdzie być chciałam w miejscu o którym marzyłam i bez względu na to jak daleko jest moja rodzina i jak bardzo przeżywam to że nie ma ich przy mnie i nie mogą widzieć tego co ja. Tak Mamusiu wiem, że to czytacie i bardzo Was Kocham! <3 właśnie w tamtej chwili zrozumiałam jak ważne jest to by spełniać swoje marzenia i obiecałam sobie, że nie będę więcej oglądała się za siebie i wątpiła w swoje siły. Dla mnie był to dowód, że gdy bardzo czegoś chcemy możemy wszystko.

No to dziękuje, że mogłam się Wam wygadać. Całuje i zapraszam do czytania kolejnych notek. 


Xoxo
All the best,
D. 

czwartek, 13 lutego 2014

Raj na ziemi!!

Hej Misie-Pysie!!

Początkowo miała to być notka o odczuciach towarzyszących mi przed spotkaniem z host rodzinką, ale po napisaniu jej uznałam że jest to tak nieciekawe i nudne, że nie warto męczyć tym kogokolwiek. Sama się zmęczyłam pisząc to więc doszłam do wniosku, że naskrobie coś
wartego uwagi :))

Dziś o moich pierwszych wakacjach z host rodzinką! Biorąc pod uwagę, że nie wszędzie pogoda dopisuje to może uda mi się was trochę
obudzić i rozgrzać! :P

Witajcie na KARAIBACH!! <3
Dokładnie na Grace Bay znajdującej się na
wyspie TURKS AND CAICOS!

O tym, że będę leciała na Karaiby dowiedziałam się już dwa dni po tym jak moja host rodzinka mnie wybrała. Uznali, że będzie to
najlepszy sposób żeby się poznać. No kurcze UWIELBIAM ich za to! Jak wysłali mi maila czy chciałabym im towarzyszyć w tym wyjeździe to myśle sobie - YYY, SERIO?! Wy się jeszcze o to pytacie! No jasne, że chce!! W domu z rodziną byłam dokładnie dwa tygodnie kiedy to 24 stycznia wsiedliśmy na pokład i zaczęła się moja bajka, żeby było fajniej to wszędzie była podła zima, temperatura oscylowała wokół -10 a ja leciałam w pełne słońce by przywitać +30 <3


Mój raj!!

Trzy godziny lotu i w końcu moje upragnione ciepełko. Cieszyłam się
jak głupia ale chyba nie dziwota w końcu byłam na Karaibach, piękna pogoda, oszałamiający błękit oceanu i cudowne plaże idzie się zatracić :)



Taki widok zastał mnie zaraz po zejściu pierwszy raz na plaże.

Praktycznie cały czas spędzałam razem z rodzinką, tak więc nie
miałam zbyt wielu okazji do siedzenia samej z małą i opieki nad nią z czego bardzo się cieszyłam bo miałam możliwość wypocząć i nabrać sił przed rokiem z N. Dodatkowym plusem jest to, że miałam bardzo dużo czasu na kąpiel w oceanie, spacery i oczywiście opalanie! :P Wiadomo opalanie nie jest najzdrowsze, ale co poradzić że człowiek czuję się ładniej gdy skóra ma ciemniejszy kolor. No to smażyłam się ile wlazło :D 

Jak wiadomo z rocznym bąbelkiem nie jest za wiele do roboty, można
pogrzebać w piasku, trochę się popluskać w wodzie i tyle, reszta standardowo jedzonko, spanko i spacerki. Trochę się tego obawiałam, że mogę się zanudzić, zwłaszcza że ludzi w moim wieku jak na lekarstwo a jak już byli to często jakieś pary tak więc tylko mnie im jeszcze tam trzeba było :P Na szczęście moji hości zaskoczyli mnie bardzo miło, nie pozwolili mi się nudzić. Każde z nich spędzało ze mną trochę czasu osobno by lepiej się poznać, zabierali mnie na wspólne kolacje, chodziłam z nimi na zakupy i spacery było na prawdę miło.

Nie obyło się też bez dodatkowych atrakcji. Tak jak już wcześniej pisałam z okazji moich urodzin w prezencie miałam PARASAILING! Najśmieszniejsze było to, że kiedy tak sobie leciałyśmy i podziwiałyśmy widoki ja w pewnym momencie zobaczyłam coś w wodzie i dłużej się nie zastanawiając mówię do K. O patrz, jaka duża ryba! K. tylko spojżała na mnie, zaśmiała się i mówi że przecież to nie ryba tylko rekin... Haha.. Nie wcale się nie bałam, nic a nic :) Tylko świadomość tego, że w czasie lotu czasem sadzają Cię na wodzie sparaliżowała mnie na chwilę, już widziałam oczami wyobraźni jak ten wielgachny rekin odgryza mi tyłek. Na szczęście tyłek mam cały i nie było się czego bać, bo na wodzie oczwywiście posadzili Nas ale dużo dalej od rekina. Kolejnego dnia jako, że i K. i ja jeździłyśmy w życiu trochę konno, zabrała mnie na JAZDĘ KONNO PO PLAŻY <3 kolejny punkt z listy moich marzeń odchaczony! Było cudownie, miałam okazję galopować po plaży i jeździć w wodzie, coś niesamowitego! Później S. postanowił wziąć HOBIE CAT i zabrał mnie na mały rejs, było naprawdę fajnie S. pozwolił mi samej pobróbować żeglugi, a na koniec nawet dostałam pochwałę xD

Wyjazd był idealny, nie mogę powiedzieć nic złego. Nigdzie nie spotkał tak miłych, otwartych i pomocnych ludzi jak tam. Sory, ale Amerykanie jak dla mnie z tą trochę przesadzoną i lekko sztuczną uprzejmością chowają się. Wyspa robiła ogromne wrażenie, wszędzie palmy, ocean zachwycał o każdej porze dnia i nocy. Woda do kąpieli idealna, plaże piaszczyste, czyśćiutkie i piękne. Jedzenie mimo tego, że było bardzo pikante smakowało mi jak nigdy. UWAGA! Jadłam CONCHE!! Dla tych co nie wiedzą jest to ślimak z wielkiej morskiej muszli. Sama nie wiem jak to się stało, no dobra wiem. ŁAKOMSTWO! Zobaczyłam takie śliczne przystawki i myślę sobie O KLOPSIKI MIĘSNE Z SOSIKIEM.. No i zjadłam sobie tego klopsika, trochę inaczej smakowałam, ale ogólnie bardzo dobry. K. patrzy na mnie jak jem, aż w końcu się zapytała czy wiem co zjadłam ja mówię, że nie jestem pewna i pytam co to.. ŚLIMAK!! Moja mina napewno była bezcenna.. Mimo tego, że mi smakowało więcej już nie tknęłam tylko ślimakowych-klopsików ;)
Ciekawostka!

Jak wiecie, albo i nie. Wszystkie wyspy Karaibskie jak ogólnie i większość wysp oraz biednych państw, ma bardzo duże problemy z
bezpańskimi kotami i psami :(( niestety biedaki często, gęsto błąkają się w ogromnym upale w poszukiwaniu schronienia i pożywienia. Większość państw wyspiarskich gdzie panuje ogromna bieda nie przejmuje się ich losem i niestety zwierzaki zdychają najcześciej z wygłodzenia. Dlatego też TURKS AND CAICOS, postanowiło przeciwdziałać, utworzono specjalny program pomocy zwierzętom na mocy którego wszystkie dorosłe bezpańskie psy i koty są kastrowane by zapobiec dalszemu rozmnażaniu się a szczęnięta są zbierane do jednego punktu na wyspie z którego odbywa się adopcja na cały świat. Jako turysta wypoczywający na tej wyspie ma się możliwość zabrania na jeden dzień zwierzaka by zapoznać się z nim i może zdecydować na adopcję. Miejsce w którym są przetrzymywane szczeniaczki nie wygląda jak obskórne schronisko, bardziej przypomina sklep zoologiczny. Uważam, że jest do bardzo dobry pomysł bo niestety w takich miejscach jest ogromny problem z bespańskimi zwierzętami i dzięki temu nie zdychają one z głodu, nie mnożą się w zastraszającym tępie, nie giną pod kołami samochodów albo z ręki miejscowych bo komuś zawadzają.

Czas na zdjęcie!!


Moja piękna plaża


Błęękitnie!! <3






Czas się schować na chwilę pod parasolem :P



I całe łóżko dla mnie :D


Niektóre z moich skarbów znalezionych na plaży :)


Przed parasailingiem nawet włosy rwały się do góry :)

























XOXO
ALL THE BEST,
D.