niedziela, 24 sierpnia 2014

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

Hejka!

W końcu przyszedł ten moment, że zabrałam się za długo odkładaną notkę o moim pobycie w Polsce. Napewno nie jest to jeden z topowych tematów jak spędzanie wakacji na Karaibach czy podróże po USA, jednak mam nadzieje że kilka zainteresowanych osób się znajdzie.

Czas cofnąć się trochę w tył do.. 27 czerwca.. ^^ nie mam pojęcia jak gdzie i kiedy ten czas tak szybko zleciał. To juz prawie dwa miesiące od kiedy wsiadłam do samolotu lini Air Berlin i wzbiłam się w przestworza, by 28 czerwca przywitała mnie Europejska ziemia. Dokładniej lotnisko Tegel w Berlinie. Do Niemiec wylatywałam z JFK w Nowym Jorku, na lotnisko odwiózł mnie host tata z moją małą królewną. Zabrała się z nami jeszcze moja koleżanka Paulina która też leciała do Polski tyle, że jej lot był do Warszawy i niestety leciała z innego terminala niż ja. Oczywiscie nie obyło się bez ogromnego stresu, wiadomo lecąc do Polski często gęsto chce się zabrać ze sobą jak najwięcej się i nie tyle chodzi tu o ciuchy dla nas a co o podarunki dla najbliższych. Tym samym i ja i P nadbagażu miałyśmy ponad 5 kg. Paulina jak przyjechała do mnie to początkowo miała tych nadprogramowych kilogramów ponad 8, ale powoli udało nam się kilka rzeczy przeorganizować w jej walizkę i zostało około 5,5 kg. Jako, że dla nas obu była to pierwsza podróż z USA do Polski to nie bardzo wiedziałyśmy czego się spodziewać. Pamiętam, że dzień wcześniej spędziłam około 2 godzin na analizowaniu z moimi host dziadkami ich lotów do Polski i upewnianiu się czy napewno warto próbować wejść na pokład z dodatkowymi kilogramy. W rezultacie skończyło się na tym, że miła Pani przy odprawie puściła mnie bez mrugnięcia okiem i życzyła miłej podróży. Cała procedura trwała dosłownie 5 min, a ja sie z nerwów spociłam się jak w czasie 10 minutowego biegu. Jesli chodzi o Paulinę jej bagaż rownież przeszedł bezproblemowo, ale jak sie pózniej okazało w czasie prześwietlania najprawdopodobniej ktoś zobaczył w środku jakieś "podejrzane rzeczy" i P odebrała w Polsce swoją walizkę z przeciętą kłódką troche przeorganizowaną w środku. 

Jeśli chodzi o ogólne wrażenia przed wyjazdowe, to do mnie ten fakt jakoś zbytnio nie docierał. Nawet na pokładzie samolotu nie czułam, że lece do Polski. Byłam jakby otępiała i co tu dużo mówić, zestresowana jak cholera. Nie widziałam moich bliskich pół roku, niby nic a jednak coś. Z rodzicami i bratem gadam codziennie, ale jednak stresowałam się przed spotkaniem z nimi. Nie chciałam żeby było dziwnie, nie chciałam też usłyszeć słów w stylu "jeju, ale Ty się zmieniłaś. Jesteś jakaś inna jak nie Ty" Podświadomie, mój mózg zaczynał generować sobie sam problemy. Jakby tego było mało, to zaczęły mnie dopadać jakieś chore myśli odnośnie tego co się może stać (porwą samolot, rozbije się.. I inne cuda na kiju) był do mój pierwszy lot całkowicie samej na tak długiej trasie. 

Samolot jak samolot, w biznes klasie nie byłam więc fajerwerków nie było. Lot niby trwał tylko 7 godzin, a mnie niestety czas się dłużył niemiłosiernie. Obejrzełam podczas lotu Hobbita (3 godziny odpadły) spałam łącznie może godzine, kręciłam się, jadłam, słuchałam muzyki, rozmyślałam, próbowałam zasnąć, udawałam że śpię, grałam itp. itd. W samolocie poczułam już trochę Polski, bo  spora część pasażerów była Polakami :) 









Jakby tego było mało, to przed moim wylotem N się rozchorowała. Na początku myślałam że mnie nie zaraziła, ale niestety w czasie lotu dzięki klimatyzacji, ogólnemu rozstrojeniu organizmu i zmęczeniu i mnie dopadła choroba. Podczas drugiej połowy lotu moje gardło i uszy zaczęły mnie tak boleć, dostałam okropnego kataru. Myślałam, że się rozpłacze. Nie pamietam kiedy ostatni raz tak podle się czułam :(( 

Koło godziny 7:25 wylądowałam w Berlinie, cała bo zdrowa niestety nie. I w pośpiechu ruszyłam by ustawić się w kolejce do odprawy celnej która o zgrozo była niemiłosiernie długa. I wtedy usłyszałam zbawiennie wołanie - obywatele Unii Eurpejskiej <3 tralalala, no to lece do faceta. Tłum Amerykanów których mijam bokiem łypie na mnie spode łba (sory, nie wszędzie możecie czuć się jak i siebie. ja u was też stoje w kilometrowej kolejce aż ktoś mnie wpuści na wasze terytorium). I tym o to sposobem, zostałam przydzielona do innego okienka gdzie Pani w ciagu kilku sekund zdążyła mi sie przyjrzeć, przywitać i puścić dalej. Moja kochana walizka czekała na mnie w nienaruszonym stanie i z tego co się dowiedziałam zdążyła już zrobić 3 kółko xD szarpnęłam ją z taką siłą, że aż zachwiałam się przy okazji potracając kilka osób obok i pobiegłam prosto do wyjścia . Ledwo zdążyłam przejść przez drzwi jak moich uszu dobiegło "jest, jest.. tam" i już moja kochana mama biegnie do mnie a za nią tata. Oczywiscie mama zdążyła się spłakać ze dwa razy i połamać mi wszystkie żebra w czasie przytulania, a ja jedyne co zdołałam z siebie wykrztusić to "weź nie rycz" ... O.o ... Potem wyściskałam się z tatą i kiedy już chciałam ruszać to auta, to rodzice powiedzieli mi że przyjechał jeszcze mój dziadek z nimi i gdzieś tu się kręci po lotnisku. Chwile później wypatrzyłam go w tłumie. Biedny chyba tak samo jak ja był skołowany przez tą całą sytuacje, towarzyczące emocje i nie mógł wyrzucić z siebie nic błyskotliwego więc na powitanie złapał moją dłoń odwrócił i powiedział "Ooo, masz tu troche tiktaczków na odświeżenie zjedz sobie" i wysypał mi chyba z pół paczki. 

Lubię sie witać, powitania są najlepszą częścią powrotów. Jednak wydaje mi się że chyba pożegnania są mniej dziwne niż witanie się po dłuższej nieobecności. 

Byłambym zapomniałam, pierwsza rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy gdy podchodziliśmy już do lądowania i oficjalnie powitała mnie w Europie był... Fanfary.. Tru tutututu.. LIDL :P jak zobaczyłam Lidla to myśle sobie, ej obudź się znowu jesteś w Europie zaraz zobaczysz wszystkich których brakowało Ci ostatnimi czasy :) 

Jesli chodzi o podróż z Berlina do mojego Szczecina, to minęło jak w oka mgnieniu. Naprawdę ogromną przyjemność sprawiało mi przemierzanie niemieckiej autostrady, którą tak dobrze znam by znaleźć się w swoim rodzinnym grajdołku. Pełnym tylko tego co znajome, bliskie, rodzinne. Nie ukrywam, że zestawienie Polska-USA czy nawet Niemcy-USA jest pełne kontrastów. Te miejsca są tak rożne i inne od siebie, nie było tych olbrzymich samochodów, charakterystycznych ciężarówek, budowli pnących się do nieba, ludzi z każdego możliwego zakątka na świecie, ekspedientów którzy czasem sprawiają wrażenie że na Twój widok zsikają się ze szczęścia, zabrakło mi gdzieś tego wszechobecnego koloru i innego rodzaju gwaru. Jednak inne nigdy nie oznacza gorsze czy lepsza. Stany są prostu inne i nie chce używać tu żadnego stwierdzenia, ohh ta Polska to jest taka beznadziejna bo to nie USA. Nie prawda, Polska nie jest beznadziejna. Jest inna, są rzeczy i miejsca które w niej kocham i są te których nie mogę znieść, to samo jest z USA. Nie wszystko jest tu takie idealne jak nam się wydaje albo jakim byśmy chcieli to widzieć. 

Ok, ale koniec o odczuciach. O tym bedzie moja notka podsumowująca ;)

Musze powiedzieć, że fajnie było przyhechać do domu. Wejść do swojego pokoju, zobaczysz swoje rzeczy, w lodowce znaleźć ulubione produkty itd. Na miejscu czekał na mnie mój brat, kuzyn i babcia. Mój brat ma 14 lat, nie widzieliśmy się pół roku, gdy zobaczyłam go poraz pierwszy to nie ukrywam, że ugięły się podemną nogi. Nigdy nie spodziewałam się że ktoś może zmienić się tak bardzo przez kilka miesięcy. K od zawsze był wysokim chłopcem, ale teraz przszedł sam siebie. Nie przesadzę jak powiem, że jest wyższy ode mnie o ponad głowę a ja do najniższych wcale nie należę. 

Po wejściu do domu tak zmogła mnie choroba, że nie byłam w stanie siedzieć z rodziną :( rozdałam tylko prezenty i poszłam spać. Przespałam pół dnia, miałam gorączkę, kaszel i okropny katar. Obudziłam się tylko na chwile by pójśc do łazienki, a tu nagle szłysze dzwonek do drzwi i wpadają "spodziewani, niespodziewani goście" ... :D 

Dobra wyszło dużo tekstu, nie chce nikogo męczyć. Notkę zakończę w połowie a o reszcie opowiem w kolejnej :)  

Wszystkim tym, którzy jeszcze nie śpią w tą ciemną amerykańską noc życzę dobrych snów. A tym którzy za kilka godzin wstaną razem z Polskim rankiem życzę miłego i produktywnego poniedziałku. 


Całuski,
D:* 

wtorek, 12 sierpnia 2014

Żyje i mam się dobrze :)

Cześć wszystkim!

Od mojej ostatniej notki minęło już tyle czasu, że szkoda gadać. Nie wiem nawet czy się odnosić do tej przerwy w pisaniu, bo zwyczajnie mi głupio biorąc pod uwagę tak długą przerwę. W ostatnim czasie bardzo dużo się dzieje u nas w domu, tak więc każdą wolną chwilę poświęcam samej sobie. 

Jesteśmy właśnie w trakcie przeprowadzki, codziennie przychodzą jacyś ludzie którzy odświerzają gdzie niegdzie farbę w domu, reperują to co trzeba (aktualnie słyszę dźwięki młotka pneumatycznego wydobywające się z piwnicy) Dodatkowo ja szykuję się na moje extra dodatkowe wakacje z Nadinką (taaa.. każdego dnia jedziemy gdzie indziej, co z tego że zostało tylko 2,5 tyg :D)  
Mała weszła w ten okres kiedy próbuje wymuszać na nas różne rzeczy. Począwszy od jedzenia tylko tego co ona chce, a skończywszy na ciągłym oglądaniu bajek. Jak jej prośby nie zostaną zaspokojone to serwuje nam koncert ryków i wrzasków :/  Ostatnimi czasy jest naprawdę wesoło i nie wiadomo za co się wziąć :) Jutro muszę się też zapisać do szkoły żeby zdobyć wszystkie potrzebne mi kredyty. Jestem również już w takim momencie że powoli powinnam zacząć podejmować ostateczną decyzje, czy na 100% chce jeszcze zostać w stanach jako au pair i co potem. Napewno, przedłużać będę jedynie o pół roku. Co za tym idzie że od października przyszłego roku muszę gdzieś iść na studia. Niby jeszcze mam sporo czasu, jednak biorąc pod uwagę jak bardzo szybko leci mi czas w stanach, nim się obejże już będę musiała się gdzieś rekrutować. Cały czas do końca nie wiem czy chce wrócić na studia do Polski, czy może próbować swoich sił gdzieś w Europie, albo zwyczajnie zostać w stanach. Opcji jest wiele, jednak każdy wybór będzie niósł ze sobą co innego w efekcie końcowym. Jestem w ciągłej kropce, gdyż ciągle nie jestem pewna co chciałabym robić w życiu. Mam milion pomysłów na sekundę, nie umiem się tylko na żaden w pełni zdecydować. Jednego jestem pewna - rok, czy też półtorej jako au pair w zupełności mi starcza. Zrealizował swoje marznie, którym był przyjazd do stanów teraz czas na coś nowego. Bardziej ukierunkowanego na moją przyszłość i "dorosłe życie" :) niestety, młodsza nie będę. Program skończę w wieku 23 lat, co tym bardziej mi mówi "czas się wziąć za siebie, na poważnie" 

Wracając do nadrabiania zaległości. Tydzień po moim przylocie z Polski, Nadia obchodziła swoje 21 urodziny *.* z tej okazji wybrałyśmy się do NYC, na imprezę organizowaną na dachu Hotelu Empire :D obowiązkowo była LIMO RIDE po Manhattanie, tańce, hulańce do rana i powrót na bosaka przez cały Manhattan aż do Queens gdzie znajdowało się nasze mieszkanko na tę noc. Zabawa była przednia, więcej na tem temat możecie przeczytać na blogu solenizantki,  ja za to urocze Was kilkoma fotkami z tego wieczoru. 

W przyszły weekend w Stamford odbywać się będą Dożynki :D jako, że ja całe życie mieszkam w mieście to na dożynkach może byłam ze 2-3 razy w czasie odwiedzin u mojego dziadka na wsi i nie powiem żeby, jakoś cierpiała w powodu braku dożynek w mieście. Jednak tym razem, musze powiedzieć że bardzo się cieszę na myśl o nadchodzącym święcie i z przyjemnością wybiorę się przynajmniej jednego dnia do Stamford poświętować z tamtejszą Polonią :) 

Dwa tyg temu do mojego miasteczka przyjechała nowa dziewczyna z Niemiec. Niestety tylko na 3 miesiące w związku z czym jest mi już bardzo przykro, bo ogromnie ją polubiłam. No cóź takie życie, jedni przyjeżdżają, drudzy wyjeżdżają i tak w kółko. Wiem, że ostatnio w okolice Greenwich przyjechały jakieś nowe au pair z Polski niestety nie miałam jeszcze okazji ich poznać. Jeśli przypadkiem czytacie teraz moją notkę, to napiszcie do mnie. Bardzo chętnie się spotkam i poznam kogos nowego :D 

Myśle, że to na tyle z takiego bardzo szybkiego nadrabiania zaległości. Przez kilka następnych dni najprawdopodobniej nie będę miała neta, ale postaram się może jeszcze dzisiaj coś napisać. Może zrobić nawet jakieś zapasowe notki w roboczych. Kolejna notka napewno bedzie o moich wakacjach w Polsce i odczuciach jakie mi towarzyszyły przed i po, oraz o tym czy warto lecieć do Polski w czasie swojego au pair year :)  

Ok, ściskam Was wszystkich mocno! Miłego tygodnia i byle do piątku. Czas na fotki z urodzin N 

Polish power <3
Ja, solenizantka N :* i Justyna :) 


W oczekiwaniu na metro, selfie musi być :P
Ja, Nadinka i Berenice (Francja) :D











Fotki troszkę pomieszane, ale są xD 

All the best
Kisses,
D :*

wtorek, 1 lipca 2014

Wakacje

Kochani!

Właśnie jestem na wakacjach w Polsce!! <3 Nie wiem czy uda mi się coś naskrobać w najbliższym czasie, ale będę sie starała. Mam już nawet pomysł na notkę, jednak o tym następnym razem. Aktualnie siedzę w pokoju hotelowym w Bukowinie Tatrzańskiej i szykuje się do wyjścia. Pogoda średnio dzisiaj dopisuje, tak więc czas najprawdopodobniej spędzę na spacerze po Krupówkach i może wjeździe na Kasprowy Wierch. Liczyłam przed przylotem do kraju na wejście na Rysy, niestety okazało się, że są one pokryte lodem a do tego warunki atmosferyczne kompletnie nie sprzyjają tego typu wyprawom. Na dodatek w ciagu kilku ostatnich dni doszło tam do dwóch wypadków, tak więc Rysy zostawiam na następny raz :) 

Wracając do notek to jedną lub dwie, zobaczymy jak pójdzie. Napewno poświęcę na sprawozdanie z mojego pobytu w Polsce. Co do spraw Amerykańskich to przed moim wylotem mała się rozchorowała, pech chciał że rownież i mnie złapało przeziębienie w czasie lotu do Polski. Wczoraj jak pisałam z hostką to mała już czuje się lepiej, ale oni za to są chorzy. No nic nie ma co narzekać tylko trzeba szybko się kurować i tyle :)

Mam nadzieje, że u Was wszystko ok i nie złapało Was żadne obrzydliwe choróbsko. 

Ściskam mocno i całuje.
Domiś!! :* 

wtorek, 24 czerwca 2014

Ojciec - brzmi dumnie

Hejka!

Wiem, że notka miała być wcześniej.. Niestety z przyczyn niezależnych ode mnie, nie miałam możliwości napisać jej tydzień temu, ani tym bardziej wczoraj. 

W związku z tym, iż nie cykam sobie fotek z moim host tatą. A o naszych relacjach dzisiejsza notka, tak wiec urocze Was kilkoma zdjęciami z moim prawdziwym tatą ;) 


 Jak powszechnie wiadomo, w życiu każdej małej dziewczynki, później wielu nastolatek i młodych kobiet swoje miejsce ma jeden bardzo ważny mężczyzna - Tata. W moim przypadku jest nie inaczej, myśle że swobodnie można nazwać mnie córeczką tatusia :)! Tak jestem daddy's girl, mimo 22 lat bez problemu mogłabym paradować w koszulce z napisanem - Królewna Tatusia. Haha, wiem niektórym pewnie wydaje się to śmieszne ale znowu myśle że te dziewczyny które mają silną więź z ojcem w pełni mnie zrozumieją. Oczywiście największym moim pocieszycielem i powiernikiem jest mama i to do niej pierwszej lece gdy wali mi się świat. Jednak jak wiadomo, mamy często myślą w wielu sprawach sercem i zwyczajnie szkoda nas im, więc pierwsze co robią to pocieszają. Tata jest tą osobą, które częściej huknie i powie weź się w garść to nie koniec. Od kiedy tylko pamiętam, byłam wpatrzona w tatę jak w obrazek. Był dla mnie najlepszy, najmądrzejszy, na każde pytanie znał odpowiedź i nigdy mnie nie zawiódł. Tym bardziej ciężko było mi zapakować się i wyjechać. 

Mimo, iż jest osobą z którą kłócę się najostrzejsz i w kierunku której jestem w stanie wysunąć najostrzejsze działa a potem uciec do mamy żeby sie wypłakać jaki to on nie jest dla mnie straszny. To wiem, że jest to spowodowane tym że tak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Nieustępliwi i uparci, zawsze nasze musi być na wierzchu.

Mama zawsze będzie mamą, to jest oczywiste że ma sie z nią taką niesamowitą więź bo to przecież ona nosiła nas pod sercem przez 9 miesięcy, gotowała rosołek gdy przyszła choroba, głaskala głowę gdy bolał brzuch. Co tu dużo mówić, mama to ktoś wyjątkowy. Jeśli chodzi o osobę ojca, to sama nie umiem wyjaśnić skad bierze się tak silna więź. Często wręcz nie do pojęcia.. Ja jestem tak wielką córunią tatunia i tak bardzo podziwiam mojego ojca, że wyjeżdżając tu bałam się co ja zrobie. Czasem potrzebuje kogoś kto kopnie mnie w tyłek, albo porozmawia tak po ojcowsku i zaserwuje dobrą radę.


 Nie wiedziałam czego spodziewać sie po moim host tacie, naszej relacji i czego od niego oczekiwać. Zwłaszcza, że został tatą dopiero poraz pierwszy. Nie ukrywam, że jestem osoba dość kontaktową, nie lubię jak ktoś się wstydzi mnie bez powodu i nie jest otwarty w stasunku do mnie. Co więcej, jesli z kimś przebywam wiecej niż raz na jakiś czas a tym bardziej mieszkam pod jednym dachem to chce czuć się swobodnie i oczekuje troche uwagi. 

Moje pierwsze spotkanie z host tatą, było dość spokojne. Wymieniliśmy uścik dłoni, zamieniliśmy kilka słów i tyle. Budowanie swojej relacji rozpoczęłam od host mamy, z taka gadałam codzienie chociaż przez chwile. Pytał się jak mi minął dzień i czy jestem zadowolona i w sumie nic wiecej, widziałam że krępuje sie trochę moją obecnością i podchodzi do naszej znajomości z dystansem więc postanowiłam dać temu troche czasu.

Wszystko przyspieszyło podczas wyjazdu na Karaiby. Byłam już z nimi trzy tygodnie, a ten wyjazd miał nas wszystkich zbliżyć do siebie. Mój host tata zaczął być w stosunku co do mnie bardziej otwarty, wypytywał o rodzinę o to jak sie czuje, czy tęsknie  i co myśle o jego rodzinie. Dużo rozmawialiśmy o moim tacie, opowiadałam o tym jak silną mamy więź i że napewno sam sie o tym przekona gdy mała troche podrośnie. Któregoś dnia na wakacjach, podszedł do mnie poklepał po plecach i powiedział, że jestem wyjątkową osobą, że jego żona jest bardzo szczęśliwa i zadowolona z mojej opieki nad małą. Powiedział, że cieszy się ogromnie iż dołączyłam do jego rodziny i zrobią wszystko by ten rok był dla mnie wyjątkowy i że zawsze moge na nich liczyć. Na koniec dodał, że zdaje sobie sprawę że przed przyjazdem na Karaiby nie gadaliśmy za dużo i nie mieli dla mnie zbyt wiele czasu, nie mniej jednak chce żebym wiedziała, że bardzo zależy im na tym żebym sama przychodziła i mówiła co czuje i co myślę i to że nie pytają się codziennie co słychać to nie dlatego ze nie obchodzi ich to, a zwyczajnie dużo pracują a niewiele mają czasu i jesli jest cokolwiek co mogą dla mnie zrobić to to zrobią. Od tej rozmowy oficjalnie pękły wszystkie lody, host zabrał mnie na żeglowanie podczas którego opowiadał dużo o sobie i wdrażała w tajniki żeglugi.



Po powrocie z Karaibów ośmieliłam sie na tyle, że pozwalałam sobie na głupie żarty tak jak w domu. Przyłączałam sie do niego i małej gdy gdzieś jechali, zaczeliliśmy rozmawiać o tym co lubimy a czego nie. Jakie mam plany na przyszłość i co według niego powinnam zrobic. Zdażyło mi sie odbierać go kilka razy z pracy albo po jakiś badaniach, jeździmy razem na zakupy a ja bez kremacji wrzucam do koszyka to co chce. Pozwalam sobie na udzielanie mu rad względem opieki nad małą lub zwrócenia mu uwagi, że coś zrobił nie tak gdy został z nią sam. 

Bardzo często jem kolacje wcześniej od nich, wiec ostatnio usłyszałam od hosta że on się martwi o mnie bo nie widzi żebym jadła i czy oni mnie czasem nie głodzą i czy ja lubię ich jede ie jedzenie :P haha to było takie zabawne, mówił to z takim przejęciem, naprawdę było widać że się zmartwił.
Jak widzi, że mam niewyraźną minę od razu pyta czy wszystko ok, czy coś się stało albo czy czegoś potrzebuje.




Uważam, że mamy całkiem dobra relacje. Wi jaka pizzę lubię, które danie zamówić dla mnie w tajskiej restauracji. Jak maja na imię moi rodzice, brat i pies oraz czym sie zajmują. Jaki rodzaj jogurtu mi wziąć i które płatki śniadaniowe, to że uwielbiam kurczaka i kocham banany. Gdzie mieszkam w Polsce i że najbardziej lubię podróżować. Wozi mnie na dworzec i odbiera z niego jak gdzieś jadę. Zawsze pozwala używać swojego auta gdy mojego potrzebują i moge nim jechać gdzie tylko chce. 

Ostatnio jak wróciłam z NYC, była już dość pozna godzina a ja nie jadłam kolacji. W lodówce była niestety pustka wiec host zaoferował się że jesli miałabym ochotę to on pojedzi i kupi mi moja ulubiona pizzę. Początkowo sie troche opieralam, ale w końcu dałam za wygrana po tym jak stwierdził że sam jest głodny i jesli chce pizzę to jemu bedzie bardzo miło i chętnie pojedzie i kupi nam ją na kolacje . Uważam, że było to bardzo miłe i fajne że pomyślał o mnie :) 

W poniedziałek miał wolne więc cały dzien spędziliśmy razem. Najpierw zabrał małą i mnie na spacer, potem na lunch. Pojechał ze mną kupic nowy telefon i dopytywał sie po drodze czy jeszcze nie chce gdzieś jechać a na koniec zabrał nas do klubu jachtowego żeby tam odpocząć :))

To by było na tyle jeśli chodzi o mnie i relacje z hostem. Mam wrażenie, że troche wyszło mi masło maślane ale niestety musiałam napisać te notkę w pośpiechu. Moi hości sprzedają dom i codziennie ktoś przychodzi oglądać dom więc w ciągu dnia nie mam zuepełnie czasu. Wieczorem też jest kiepsko bo jestem zmęczona. Tak wiec przepraszam jesli trochę zamieszałam i jest to bez ładu i składu ale nie miałam czasu na zastanawianie sie i poprawki. Mimo to myśle, że dowiedzieliście się co nieco ;) 





Xoxo
All the best,
D :*

piątek, 20 czerwca 2014

Martowo-weekendowo/Wieczorne BBQ/7 DNI/6 KG

Hej Misiaczki!!

Co slychac u moich ukochanych Au Pairek i wszystkich pozostalych..? :))

Dzisiaj przybywam do Was z nowa notka, odrobina zdjec i garscia nowosci (:  
Piateczek, piateczek, piatunio!! Weekend nadchodzi wielkimi krokami, nie moge sie go doczekac <3  zapowiada sie wysmienita pogoda, caly weekend mam wolny. Nareszcie bede mogla sie walnac na plazy i smazyc jak swinka na roznie :DD

Wiem, ze w poczatkowych planach zapwiadalam jako pierwsza notke o relacji z host tata. Jednak nie bardzo mialam czas w niedziele by siasc i napisac te notke, dlatego tez przekladam to na poniedzialek - czyli Polski Dzien Ojca :)

Co do zeszlego weekendu, jak juz wczesniej pisalam moi hosci na sobote wieczor zaplanowali BBQ dla znajomych. Jako, ze ja tez mialam mozliwosc zaproszenia kogos. Postanowilam skorzystac z okazji i polaczyc odkladane od jakiegos czasu nocowanie Marty u mnie z tym "wydarzeniem" tradycyjnie zaprosilam na wieczor tez Nadie, co by nam sie we dwie nie nudzilo :)

Sobota zaczela sie dla mnie dosc leniwie. W zwiazku z tym, ze Marta miala sie pojawic u mnie po godzinie 10 uznalam, ze mam nieskonczenie wiele czasu i w efekcie po Marte wylecialam prosto spod prysznica z mokra glowa. Wczesniej obiecalam tez hosta, ze zaopiekuje sie mala przez okolo 2 godziny, zeby mogli pojechac sobie na rower (szykuja sie do triathlonu) tak wiec zlapalam Natalke pod pache i popedzilysmy do auta. Tak bardzo sie spieszylam na dworzec, ze w rezultacie udalo mi sie nawet czekac chwile na przyjazd Marty. Gdy bylysmy w koncu juz we trojke, uznalam ze mamy jeszcze sporo czasu do powrotu moich hostow wiec obwioze Marte po Greenwich i co nieco jej pokaze :)

Haha, mysle ze nie bylo to najbardziej pasjonujaca wycieczka na jaka moglam zabrac Marte. Zwlaszcza ze tak sie zagadalysmy, ze w rezultacie nie wiem czy Marta dostrzegla co kolwiek za oknem :)

Po krotiej przejazdzce wrocilysmy do domu, chwile pobawilysmy sie z mala. W miedzy czasie hosci zdazyli wrocic, nastapilo krotkie zapoznianie z Marta, mala pogawedka i jestesmy wolne do 5 :P pogoda za oknem byla cudowna, slonce grzalo, chmurek nie wiele, czasu niby duzo ale z drugiej strony nie az tyle zeby jechac niewiadomo gdzie. Po chwili namyslu postanowilysmy sie wybrac z Marta na spacer. Po drodze zatrzymalysmy sie u mnie na basenie, Marcie tak spodobalo sie otoczenie w ktorym mieszkam, zwlaszcza to ze nie bylo nikogo na basenie, ze zdecydowalysmy sie na szybki powrot do domu i przebranie w stroje kapielowe, zeby troche polenic sie nad basenem.


Haha, nie wcale nie jestem taka blada ze slonce sie odbija ode mnie.

Nad basenem spedzilysmy okolo 2 godzin, troszke poplywalysmy, poopalalysmy sie, pogadalysmy o facetach xD wylewajac zale jacy to oni sa beznadziejni i ile czasu zmarnowalysmy na dlugoletnie zwiazki (niestety, niektorym zajmuje duuzooo czasu, nim otworza oczy ((: ) Sory za brak fotek, ale bywam na basenie codziennie i jest to dla mnie tak normalne, ze nie przyszlo mi do glowy by fotografowac to miejsce :P Marta bawila sie w fotografa, wiec napewno u niej bedziecie mogli zobaczyc kilka fotek.

Ok, podpieklysmy sie troche. Czas wracac do domu :) 

Po powrocie okazalo sie ze moja hostka musi jechac dokupic jeszcze kilka rzeczy na wieczor, mala musi zabrac ze soba bo host chce isc spac. Poczatkowo myslalam, ze zostaniemy sobie z Marta spokojnie w domu, ale w reultacie zostalam poproszona o hostke o pomoc przy zakupach. M byla tak kochana, ze zgodzila sie pojechac z nami do sklepu i uspokoic lekko moje wyrzuty sumienia, bo nasz czas mial wygladac troche inaczej.

 Tak Marta sie wylegiwala na moim lozku podczas gdy ja rozwazalam bardzo wazna sprawe - przebrac sie do sklepu czy nie :P

Zakupy mialy byc ekspresowe, niestety jednak w sklepie zeszlo nam tyle czasu ze trzeba bylo jechac od razu po odbior kateringu i pedzic do domu jak na zlamanie karku, bo impreza miala sie zaczac za 30 min. Jakby tego bylo malo to Nadia zdazyla juz przyjechac do mnie do domu i zastala tam tylko hosta :/ na szczescie zabawial ja dosc skutecznie, takze po przyjezdzie zastalam usmiechnieta i zadowolona Nadie po rozmowie z moim host tata :)

 Co tam, ze jestesmy spoznione. Fotka i usmiech musza byc :D

18 zblizala sie nie ublaganie. Z wyjatkiem hosta i Nadi nikt nie byl gotowy. K i S musieli sie sprezac i ruszac na powitanie gosci w zwiazku z czym mnie przypadla malutka N i probowa wyszykowania sie przy niej, co nie nalezy do najprostrzych rzeczy. Niestety malutka, zaczela sie irytowac i koniecznie chciala byc u mnie na rekach i to jeszcze w momenci kiedy zaczelam sie malowac :/
Mniejsza o to.. Jakos udalo mi sie przygotowac, wiec mozna bylo przejsc do robienia zdjec :P

 Zuzia tez musiala z nami zapozowac :)

 Z moimi pieknymi N i N <3

 Jesli chodzi o BBQ to nie spodziewalam sie nie wiadomo jakiej atmosfery i wielkiego szalenstwa jak to bywa wsrod Polakow, nie mniej jednak z poczatku przypominalo to bardziej stype niz spotkanie towarzyskie. Sporo osob sie spoznilo, wiekszosc stala i gadala, niektorzy cos podjadali. Ekhm, no nudno bylo co tu wiecej mowic :P nie wiem czy to dlatego, ze bylo to srodowisko lekarskie. Kurcze, no nie uwierze ze lekarze nie potrafia sie bawic tylko dlatego ze wykonuja powazny zawod nie musi oznaczac ze sa nudni.

Cale to spotkanie, impreza. Sama nie wiem jak to nazwac odbywalo sie w stodole, czyli iscie amerykanski styl :) stodola jest bardzo fajnie wyremontowana, patrzac na metraz mozna by bylo rozkrecic tam niezla impreze, no ale nic nie mowie. To nie moja zabawa :P Jesli chodzi o jedzonko, niebo w gebie <3 poczawszy od makaronu z serem i kukurydzy z papryka w sosie serowym, przechodzac przez salatki do roznego rodzaju grilowanych mies, by skonczyc na torcie lodowym i ciastkach rowniez lodowych. Mmm pychotka.

Jako, ze troszke nam sie nudzilo i czasu tez za duzo nie bylo bo musialam po 8 polozyc smerfetke spac, to postanowilysmy jak to juz sie przyjelo w zwyczaju, walnac mini sejse :/ co prawda zdjecia wyszly sredniej jakosci, bo nie bardzo chialo mi sie bawic w ustawianie aparatu. W kazdym badz razie cos tam pstryknelysmy :)






Uwielbiam ta mala, chociaz czasem potrafi doprowadzic mnie do bialej goraczki gdy placze bez wiekszego powodu. Nie mniej jednak, nie wiem co ja poczne bez tego brzdaca <3




Juz sie znudziliscie..? :P czas na jeszcze troche :**




Moje kochane dziewczynki :D



Ahh ta moja mala modeleczka.. :**

Po krotkiej sesji na dworze, wrocilysmy do naszej stodoly i tam jeszcze kilka durnych zdjec walnelysmy :)









Godzina 8 wybila, czas powoli zbierac sie do domu. Jak sie bawilysmy..? Mysle, ze nie bylo tak zle. Co prawda lekutko dretwo bylo, ale mialysmy siebie i to sie liczy :) oczywiscie musialam poznac wszystkich przybylych gosci. Nie ma to tamto, teraz jestem czescia rodzinyc :D fajne bylo to, ze kilka osob jak mnie przedstawiona to juz wiedziala wczesniej jak mam na imie itp (chwala sie mna czy co..? ;P) Mala zaczela dawac juz troche do wiwatu, wiec wrocilysmy polozyc ja spac :)
Posiedzialysmy do okolo 11 na dole, znow obgadalysmy caly swiat o.O zrobilysmy milion kretynskich selfie. Gdy ogladalam je pozniej to z jednej strony sie zasmiewalam, a z drugiej doszla do mnie brutalna prawda.. najpiekniejsze i nabradziej fotogeniczne na swiecie nie jestesmy.. ehh.. life is brutal and full of zasadzkas i czasem kopas w dupas jak to mowia :D chcecie obejrzec te krzywe ryjki?? No to paczajcie, na dobry poczatek weekendu ;P






Wkrecila nam sie jakaz faza na pseudo sexi zdjecia.. naprawde pseudo.. jak sie pozniej okazalo Marta nie mogla wydac ust, kiedy ja robilam cos co niby miala byc spoko to Nadia walila glupia mine, znowu kiedy Nadi udalo sie wyjsc ok to my z Marta mialysmy cos z twarza, jednak udalo mi sie wybrac kilka zdjec w miare ogarnietych do publikacji. Reszta nie nadaje sie do pokazania na swiatlo dzienne.

 Nie pytajcie, bo nie wiem jak odpowiedziec.. o.O mozecie sie smiac :D














Mialo byc fajnie, wyszlo jak zwykle. Bedzie sie z czego smian na przyszlosc <3 najlepsza Polska trojka niudzerzejowo-konektiketowa!! Polish power :P hasztag, hasztag xD

Tak nam minela sobota :)) Nadia wrocila na noc do siebie (Darien) a my z Marta powedrowalysmy do lozek.

Niedziela - 8:40 otwieraja sie drzwi do mojego pokoju, pacze.. Marta :D nie powiem zdziwilam sie, bo mialam takiego spiocha nad ranem ze zapomnialam kompletnie o tym, ze mam goscia.. szybko sie jednak przebudzilam i zaczelam funkcjowac w miare normalnie :) Zadzwonilam do rodzicow, troche pogadalismy, posmialismy sie i poszlam na dol by dac Marcie w spokoju porozmawiac ze swoimi rodzicami :) gdy juz skonczyla, wyszykowalysmy sie i postanowilam zabrac Marte na sniadanko do organicznej, belgijskiej restauracji Le Pain Quotidien. Uwielbiam to miejsce, wszystko swierzutkie, pyszne i dodatkowo europejski klimat, ktorego mi tu brakuje :D 

Do LPQ, bardzo czesto chodze z hostami, a mimo to zawsze gdy tam jestem to mam problem w wyborem dania ktorego mam ochote wciagnac :( tym razem nie bylo inaczej, przez 15 min studiowalysmy z marta menu by w koncu zdecydowac sie Marta - na owsianke z mega dawka owocow, kawke i do tego Au pain chocolat (ciasto francuskie z czekolada w srodku i nie mylcie tego z croiisant, gdyz nie jest to rogalik) ktore od razu przypomina mi ukochana przeze mnie Francje i paryskie targi wypiekow. Ja natiomiast skusilam sie na Croque monsieur - dla tych co nie wiedza jest to tost z serem i szynka najczesniej z Paris ham i serem Gruye, do tego lemoniada z truskawkami, a na deser belgijskie brownie.





Po sniadaniu wrocilysmy do mnie. Chcialysmy jechac na plaze, niestety Marta zeby wejsc na plaze u mniej potrzebuje wykupic przepustke, a nie mialysmy tyle czasu wiec chcialysmy pojechac z Nadia do niej na plaze. Niestety Nadii, nie bylo w domu i w rezultacie postanowilysmy pojechac do centrum handlowego i troche pokrecic sie po sklepach do czasu, gdy Marta bedzie miala pociag. M pozegnala sie z moja rodzina i ruszylysmy do mall. Tam troche sie pokrecilysmy, zmierzylysmy tone ciuchow, zjadlysmy frozen jogurt i ruszylysmy na dworzec :) ja tego dnia wyszlam pierwszy raz bez nowych rzeczy, ale jakos nic mi sie nie podobalo. Mimo, ze w jednym sklepie zmierzylam ponad 20 roznych rzeczy xD Marta wyszla bogatsza o nowe sukienki, M poczatkowo wzbriala sie przed zakupami ale w rezultacie ulegla (jestem zlym czlowiekiem :P)

Odwiozlam Marte na dworzec i w droge do domu, bo za chwile mieli przyjechac rodzice hostki do Nas na obiad, poniewaz byl dzien ojca :D Nastepne 2 godziny spedzilam przy stole, smiejac sie, jedzac i sluchajac rodzinnych opowiesci :)) nasz spotkania zawsze wygladaja dosc smiesznie bo gadamy po angielsku i po polsku. Mimo, ze wszyscy mowimy po angielsku to czasem zdaza nam sie przejsc na jezyk polski i wtedy biedny host tata wypada z rozmowy, ale po chwili wszyscy sie orientuja co jest grane i tlumacza mu szybko na jezyk angielski :D 

Jesli chodzi o ten tydzien to nic szczegolnego sie nie dzialo. W srode pojechalam z N i N na zakupy :D codziennie silka. Bez rewalacji :)

Co do 7 dni, to wlasnie tyle dni pozostalo mi do mojego wylotu do Polski. Haha, tak jak nie docieralo do mnie ze lece do USA, tak teraz nie dochodzi do mnie ze za tydzien bede juz w domu z rodzina i dwa dni pozniej bede chodzila po naszych polskich gorach. Nie moge sie juz doczekac, ale tak jak napsalam. Wszystko jest dla mnie takie odlegle jeszcze, nawet nie nie probowalam pakowac nic :P

Co do 6 kg, to dzisiaj weszlam na wage. Patrze i oczom nie wierze, porownalam wage z najbardziej krytycznego punktu w ciagu tych 5,5 miesiaca z waga z dzisiaj i okazalo sie ze schudlam 6 kg. Ogolnie zdebialam, owszem chodze regularnie na silownie itd i naprawde nie opieprzam sie tam, bo srednio spedzam co najmniej godzine codziennie. Tylko zeszly tydzien sobie odpuscilam. Jem zdrowo, czasem zdarzy mi sie cos slodkiego. A tak poza tym, zero fast foodow, kolorowych napojow z wyjatkiem swiezo wyciskanego soku z pomaranczy i prosze 6 kg mniej. Moze i nie wygladam jakos nisamowicie, ale swiadomosc tego ze udalo mi sie zrzucic te pare kilo napedza mnie jeszcze bardziej i wiem, ze warto :)

Ok, no to milego weekendu Misiaki.

xoxo,
All the best,
D:*