niedziela, 24 sierpnia 2014

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

Hejka!

W końcu przyszedł ten moment, że zabrałam się za długo odkładaną notkę o moim pobycie w Polsce. Napewno nie jest to jeden z topowych tematów jak spędzanie wakacji na Karaibach czy podróże po USA, jednak mam nadzieje że kilka zainteresowanych osób się znajdzie.

Czas cofnąć się trochę w tył do.. 27 czerwca.. ^^ nie mam pojęcia jak gdzie i kiedy ten czas tak szybko zleciał. To juz prawie dwa miesiące od kiedy wsiadłam do samolotu lini Air Berlin i wzbiłam się w przestworza, by 28 czerwca przywitała mnie Europejska ziemia. Dokładniej lotnisko Tegel w Berlinie. Do Niemiec wylatywałam z JFK w Nowym Jorku, na lotnisko odwiózł mnie host tata z moją małą królewną. Zabrała się z nami jeszcze moja koleżanka Paulina która też leciała do Polski tyle, że jej lot był do Warszawy i niestety leciała z innego terminala niż ja. Oczywiscie nie obyło się bez ogromnego stresu, wiadomo lecąc do Polski często gęsto chce się zabrać ze sobą jak najwięcej się i nie tyle chodzi tu o ciuchy dla nas a co o podarunki dla najbliższych. Tym samym i ja i P nadbagażu miałyśmy ponad 5 kg. Paulina jak przyjechała do mnie to początkowo miała tych nadprogramowych kilogramów ponad 8, ale powoli udało nam się kilka rzeczy przeorganizować w jej walizkę i zostało około 5,5 kg. Jako, że dla nas obu była to pierwsza podróż z USA do Polski to nie bardzo wiedziałyśmy czego się spodziewać. Pamiętam, że dzień wcześniej spędziłam około 2 godzin na analizowaniu z moimi host dziadkami ich lotów do Polski i upewnianiu się czy napewno warto próbować wejść na pokład z dodatkowymi kilogramy. W rezultacie skończyło się na tym, że miła Pani przy odprawie puściła mnie bez mrugnięcia okiem i życzyła miłej podróży. Cała procedura trwała dosłownie 5 min, a ja sie z nerwów spociłam się jak w czasie 10 minutowego biegu. Jesli chodzi o Paulinę jej bagaż rownież przeszedł bezproblemowo, ale jak sie pózniej okazało w czasie prześwietlania najprawdopodobniej ktoś zobaczył w środku jakieś "podejrzane rzeczy" i P odebrała w Polsce swoją walizkę z przeciętą kłódką troche przeorganizowaną w środku. 

Jeśli chodzi o ogólne wrażenia przed wyjazdowe, to do mnie ten fakt jakoś zbytnio nie docierał. Nawet na pokładzie samolotu nie czułam, że lece do Polski. Byłam jakby otępiała i co tu dużo mówić, zestresowana jak cholera. Nie widziałam moich bliskich pół roku, niby nic a jednak coś. Z rodzicami i bratem gadam codziennie, ale jednak stresowałam się przed spotkaniem z nimi. Nie chciałam żeby było dziwnie, nie chciałam też usłyszeć słów w stylu "jeju, ale Ty się zmieniłaś. Jesteś jakaś inna jak nie Ty" Podświadomie, mój mózg zaczynał generować sobie sam problemy. Jakby tego było mało, to zaczęły mnie dopadać jakieś chore myśli odnośnie tego co się może stać (porwą samolot, rozbije się.. I inne cuda na kiju) był do mój pierwszy lot całkowicie samej na tak długiej trasie. 

Samolot jak samolot, w biznes klasie nie byłam więc fajerwerków nie było. Lot niby trwał tylko 7 godzin, a mnie niestety czas się dłużył niemiłosiernie. Obejrzełam podczas lotu Hobbita (3 godziny odpadły) spałam łącznie może godzine, kręciłam się, jadłam, słuchałam muzyki, rozmyślałam, próbowałam zasnąć, udawałam że śpię, grałam itp. itd. W samolocie poczułam już trochę Polski, bo  spora część pasażerów była Polakami :) 









Jakby tego było mało, to przed moim wylotem N się rozchorowała. Na początku myślałam że mnie nie zaraziła, ale niestety w czasie lotu dzięki klimatyzacji, ogólnemu rozstrojeniu organizmu i zmęczeniu i mnie dopadła choroba. Podczas drugiej połowy lotu moje gardło i uszy zaczęły mnie tak boleć, dostałam okropnego kataru. Myślałam, że się rozpłacze. Nie pamietam kiedy ostatni raz tak podle się czułam :(( 

Koło godziny 7:25 wylądowałam w Berlinie, cała bo zdrowa niestety nie. I w pośpiechu ruszyłam by ustawić się w kolejce do odprawy celnej która o zgrozo była niemiłosiernie długa. I wtedy usłyszałam zbawiennie wołanie - obywatele Unii Eurpejskiej <3 tralalala, no to lece do faceta. Tłum Amerykanów których mijam bokiem łypie na mnie spode łba (sory, nie wszędzie możecie czuć się jak i siebie. ja u was też stoje w kilometrowej kolejce aż ktoś mnie wpuści na wasze terytorium). I tym o to sposobem, zostałam przydzielona do innego okienka gdzie Pani w ciagu kilku sekund zdążyła mi sie przyjrzeć, przywitać i puścić dalej. Moja kochana walizka czekała na mnie w nienaruszonym stanie i z tego co się dowiedziałam zdążyła już zrobić 3 kółko xD szarpnęłam ją z taką siłą, że aż zachwiałam się przy okazji potracając kilka osób obok i pobiegłam prosto do wyjścia . Ledwo zdążyłam przejść przez drzwi jak moich uszu dobiegło "jest, jest.. tam" i już moja kochana mama biegnie do mnie a za nią tata. Oczywiscie mama zdążyła się spłakać ze dwa razy i połamać mi wszystkie żebra w czasie przytulania, a ja jedyne co zdołałam z siebie wykrztusić to "weź nie rycz" ... O.o ... Potem wyściskałam się z tatą i kiedy już chciałam ruszać to auta, to rodzice powiedzieli mi że przyjechał jeszcze mój dziadek z nimi i gdzieś tu się kręci po lotnisku. Chwile później wypatrzyłam go w tłumie. Biedny chyba tak samo jak ja był skołowany przez tą całą sytuacje, towarzyczące emocje i nie mógł wyrzucić z siebie nic błyskotliwego więc na powitanie złapał moją dłoń odwrócił i powiedział "Ooo, masz tu troche tiktaczków na odświeżenie zjedz sobie" i wysypał mi chyba z pół paczki. 

Lubię sie witać, powitania są najlepszą częścią powrotów. Jednak wydaje mi się że chyba pożegnania są mniej dziwne niż witanie się po dłuższej nieobecności. 

Byłambym zapomniałam, pierwsza rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy gdy podchodziliśmy już do lądowania i oficjalnie powitała mnie w Europie był... Fanfary.. Tru tutututu.. LIDL :P jak zobaczyłam Lidla to myśle sobie, ej obudź się znowu jesteś w Europie zaraz zobaczysz wszystkich których brakowało Ci ostatnimi czasy :) 

Jesli chodzi o podróż z Berlina do mojego Szczecina, to minęło jak w oka mgnieniu. Naprawdę ogromną przyjemność sprawiało mi przemierzanie niemieckiej autostrady, którą tak dobrze znam by znaleźć się w swoim rodzinnym grajdołku. Pełnym tylko tego co znajome, bliskie, rodzinne. Nie ukrywam, że zestawienie Polska-USA czy nawet Niemcy-USA jest pełne kontrastów. Te miejsca są tak rożne i inne od siebie, nie było tych olbrzymich samochodów, charakterystycznych ciężarówek, budowli pnących się do nieba, ludzi z każdego możliwego zakątka na świecie, ekspedientów którzy czasem sprawiają wrażenie że na Twój widok zsikają się ze szczęścia, zabrakło mi gdzieś tego wszechobecnego koloru i innego rodzaju gwaru. Jednak inne nigdy nie oznacza gorsze czy lepsza. Stany są prostu inne i nie chce używać tu żadnego stwierdzenia, ohh ta Polska to jest taka beznadziejna bo to nie USA. Nie prawda, Polska nie jest beznadziejna. Jest inna, są rzeczy i miejsca które w niej kocham i są te których nie mogę znieść, to samo jest z USA. Nie wszystko jest tu takie idealne jak nam się wydaje albo jakim byśmy chcieli to widzieć. 

Ok, ale koniec o odczuciach. O tym bedzie moja notka podsumowująca ;)

Musze powiedzieć, że fajnie było przyhechać do domu. Wejść do swojego pokoju, zobaczysz swoje rzeczy, w lodowce znaleźć ulubione produkty itd. Na miejscu czekał na mnie mój brat, kuzyn i babcia. Mój brat ma 14 lat, nie widzieliśmy się pół roku, gdy zobaczyłam go poraz pierwszy to nie ukrywam, że ugięły się podemną nogi. Nigdy nie spodziewałam się że ktoś może zmienić się tak bardzo przez kilka miesięcy. K od zawsze był wysokim chłopcem, ale teraz przszedł sam siebie. Nie przesadzę jak powiem, że jest wyższy ode mnie o ponad głowę a ja do najniższych wcale nie należę. 

Po wejściu do domu tak zmogła mnie choroba, że nie byłam w stanie siedzieć z rodziną :( rozdałam tylko prezenty i poszłam spać. Przespałam pół dnia, miałam gorączkę, kaszel i okropny katar. Obudziłam się tylko na chwile by pójśc do łazienki, a tu nagle szłysze dzwonek do drzwi i wpadają "spodziewani, niespodziewani goście" ... :D 

Dobra wyszło dużo tekstu, nie chce nikogo męczyć. Notkę zakończę w połowie a o reszcie opowiem w kolejnej :)  

Wszystkim tym, którzy jeszcze nie śpią w tą ciemną amerykańską noc życzę dobrych snów. A tym którzy za kilka godzin wstaną razem z Polskim rankiem życzę miłego i produktywnego poniedziałku. 


Całuski,
D:* 

6 komentarzy:

  1. Mnie bardzo wzruszyła ta notka! Wiem jak to jest powrócić do domu po tak długim czasie i uściskać najbliższych... Na długo wróciłaś do PL? Ja pamiętam jak po 6 miesiącach wróciłam na 2 tygodnie, to tak mi zleciało jako 1 dzień... Mój brat również się tak zmienił!!
    Czekam na 2 część :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. nigdy nie ogarniam jak komuś się może nudzić w samolocie, skoro tyle cudo filmów można sobie pooglądać w międzyczasie! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. O ja, czytając jak się z nimi witałaś aż mi się łezka w oku zakręciła !
    Czemu już nie piszesz...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze strasznym opóźnieniem odpisuje, aż mi wstyd.
      Przestałam pisać bo nie mam kompletnie czasu i w sumie
      straciłam też trochę serce do tego.

      Usuń
  4. jestes jeszczed w usa czy juz w pl?

    OdpowiedzUsuń